Prawda, że śliczny? Popatrz pan! Kiedy mu daję chleba, trzepota skrzydełkami. Całuje mnie też... o, patrz pan!
Gdy zbliżyła ptaka do ust, wetknął dzióbek w jej wargi, jak gdyby odczuwał rozkosz, której stał się uczestnikiem.
— Pocałuje teraz pana! — powiedziała, podając mi go. Dzióbek zbliżył się do moich warg, a dotknięcie jego dało mi coś w rodzaju słodkiej ułudy, cienia rozkoszy miłosnej.
— Pocałunek jego — powiedziałem — nie jest całkiem bezinteresowny. Szuka pożywienia i czuje się niezadowolony samą pieczczotą.
— Je mi także z ust! — powiedziała. Podała mu w ustach okruszynę, uśmiechając się z niewinną, współczującą lubością.
Obróciłem się. Nie powinna była czynić tego. Nie powinna była budzić mej wyobraźni, drażnić jej takimi obrazami, przywoływać do życia serca ukołysanego monotonją życia, nie powinna była wabić temi niewinnemi, upojonemi gestami. A dlaczegóżto nie? Ufa mi bezgranicznie, wie, jak ją kocham!
Można oszaleć, Wilhelmie, uświadomiwszy sobie, że są ludzie, pozbawieni zupełnie poczucia tych niewielu rzeczy na ziemi, które mają jeszcze jakąś wartość. Mówiłem ci o wielkich drzewach orzechowych na probostwie w St..., pod któremi czasu odwiedzin u czcigodnego proboszcza siadywałem z Lotą[1]. Drzewa te, osłaniające rozkosznym cieniem całe podwórze, dla mnie tak drogie, budziły wspomnienia owego zacnego pastora, który je zasadził przed wielu, wielu laty. Nauczyciel wymieniał jego nazwisko, zasłyszane z ust dziadka. Miał to być człowiek wielkiej wartości i wspominaliśmy go często ze czcią, siedząc pod drzewami. Powiadam ci, nauczyciel miał łzy w oczach, dowiedziawszy się od nas wczoraj, że je ścięto. Tak jest... ścięto je! Mało nie
- ↑ Porównaj list z 1. lipca 1771.