Strona:PL Goethe - Cierpienia młodego Wertera.djvu/146

Ta strona została przepisana.

i gadając jak zawsze ze sobą samym, powiedziałem nagle — Dobranoc, drogi Werterze! — Roześmiałem się, posłyszawszy to pozdrowienie.

22 listopada.

Nie mogę się modlić: — Daj mi ją! — A jednak często zdaje mi się, że jest moją. Nie mogę się modlić: — Daj mi ją, — gdyż jest własnością innego. Pokpiwam sobie z własnego bólu, i gdybym sobie popuścił cugli, wygłosićbym mógł całą litanję antytez.

24 listopada.

Ona odczuwa me cierpienia. Dzisiaj przeniknęło mi serce jej spojrzenie. Byliśmy sami, ja milczałem, a ona patrzyła na mnie. Nie dostrzegałem teraz jej ponętnej piękności, znikł mi z przed oczu urok jej wzniosłego ducha. Odczułem o wiele czulsze spojrzenie, malowało się w niem głębokie współczucie i słodka litość. Dlaczegóż nie wolno mi było rzucić jej się do stóp? Dlaczegóż nie śmiałem objąć jej szyi i podziękować pocałunkami? Chcąc ujść przed tym nastrojem, siadła do fortepianu[1] i zaczęła nucić cichym, ledwo dosłyszalnym głosem, towarzysząc sobie harmonijnymi akordami. Nigdy piękniejsze nie były jej usta, otwierały się z takiem pragnieniem, wchłaniając słodycz tonów, płynących z instrumentu i odpowiadając im echem pieśni. Ach, jakże ci to opisać zdołam? Nie mogłem się dłużej opierać, pochyliłem się i przysiągłem[2]: — Nigdy nie ośmielę się złożyć na was pocałunku, o wargi, ponad któremi unoszą się niebiańskie zjawy! — A jednak... Ha! Widzisz, ta rozkosz staje ścianą nieprzebytą tuż przed moją duszą... Radbym jej doznać, a potem zginąć, odpokutowując grzech... Żaliż to grzech?

  1. Porównaj list z 16 lipca 1771.
  2. Złamanie tej przysięgi odpłaca Werter śmiercią.