były łzami. Pochyliłem się, zobaczyłem jej obrączkę ślubną..., łzy puściły mi się strumieniem. A ona zaczęła nagle ową niebiańską, znaną melodję[1], tak to uczyniła niespodziewanie, że dreszcz mi przeniknął duszę i zjawiły się wspomnienia minionych czasów, kiedy pieśń ową słyszałem. Przeżywałem okresy walk i cierpień, pomartych nadziei, a potem... Zacząłem chodzić po pokoju, a serce biło mi młotem. Nagle rzuciłem się ku niej, wołając: — Na miłość boską, przestań pani! — Przerwała i patrzyła w osłupieniu. — Werterze, — powiedziała z uśmiechem, który mi przeniknął duszę — Werterze, pan jesteś ciężko chory! Masz wstręt do ulubionych swych potraw! Idź pan! Proszę, uspokój się... — Wybiegłem i... Boże, ty widzisz niedolę moją i zakończysz ją!
O, jakże mnie prześladuje jej postać! Czuję ją w duszy mej we śnie i na jawie! Gdy zamknę powieki, czuję pod czołem, tu, gdzie ogniskuje się wzrok wnętrzny, widzę jej czarne oczy. Tutaj jest coś, czego ci powiedzieć nie umiem. Gdy tylko zamknę oczy, widzę je, wydają mi się jak morze, czy przepaść i nie znikają... czuję je pod czaszką.
Podobno półbogiem jest człowiek? I cóż stąd, gdy sił mu nie staje w chwili, kiedy potrzebuje ich najbardziej. Cóż mu stąd, jeśli zarówno wśród wzlotu najwyższej radości, jak i wśród pognębienia najsroższego bólu, musi powracać do onej człowieczej normy, do poziomu onej jałowej, tępej i zimnej świadomości i nie może, chociaż pragnie i tęskni, zatonąć w toniach nieskończoności!
- ↑ Porównaj list z 16 lipca 1771.