wzruszyć się nie dał, mimo, że Werter przytaczał z niezmiernym zapałem, prawdą i namiętnością wszystko, co tylko człowiek powiedzieć może na obronę drugiego człowieka. Komisarz nie pozwolił mu nawet dokończyć wywodu, zaoponował żywo i zganił, że może ujmować się za skrytobójcą. Przedstawił, że w ten sposób nie ostałoby się żadne prawo i całe bezpieczeństwo w państwie znikłoby raz na zawsze, a wkońcu dodał, że w sprawie tego rodzaju nie może podejmować niczego, bez ściągania na siebie wielkiej odpowiedzialności i, że niczem nie wolno mu naruszać przepisanego porządku postępowania.
Werter nie poddał się jeszcze, ale prosił, by komisarz zamknął oczy na ułatwienie winowajcy ucieczki! I na to w żaden sposób zgodzić się nie chciał. Albert, wmieszawszy się do rozmowy, stanął po stronie teścia, Werter został przegłosowany i zbolały ruszył do domu, usłyszawszy od komisarza po kilkakroć powtórzony smutny wyrok: — Nie, nie można go uratować!
Jak mu słowa owe utkwić musiały w myśli, widzimy z karteczki, pozostałej wśród papierów a napisanej niezawodnie tegoż samego dnia.
— »Nieszczęsny, nie można cię uratować! Widzę dobrze, że nic nas obu[1] uratować nie może!«
Głębokim wstrętem napełniły Wertera słowa, jakich użył Albert w rozmowie z komisarzem w sprawie więźnia. Dopatrywał się w nich ukrytego żądła przeciw sobie skierowanego, a mimo, że po namyśle przyznać musiał, iż obaj mieli zupełną słuszność, to jednak wydało mu się, że musiałby się zaprzeć siebie samego, gdyby miał to przyznać.
Pośród papierów została kartka, odnosząca się do tego, a określa ona najlepiej cały stosunek jego do Alberta.
- ↑ Wilhelm utożsamia swój los z losem parobczaka. Już w liście z 4. września 1772 porównywał się Werter z nim.