Ulin z harfą wystąpił i śpiewał pieśń Alpina. Alpina głos cudny był, a dusza Ryna promieniem ognistym. Ale spoczęli już w ciasnym przybytku, a głosy ich przebrzmiały na Selmie. Raz Ulin z łowów powrócił, zanim polegli rycerze. Posłyszał ich turniej śpiewaczy na wzgórzu. Pieśń była łagodna i smutna. Biadali nad zgonem Morara, pierwszego pośród rycerzy. Dusza jego była, by dusza Fingala, miecz jego niby miecz Oskarowy[1]. Ale poległ, a ojciec biadał okropnie, i łzami płynęły oczy Minony, siostry wielkiego Morara. Cofnęła się przed pieśnią Ulina, by księżyc na zachodzie, co wiedząc, iż burza nadciąga, kryje przecudną głowę w chmurze. Uderzyłem w struny harfy, wraz z Ulinem, by zawieść śpiew żałośliwy.
Przeminął deszcz i burze, pogodna wróciła pora, a chmury wiatry zgoniły. Słońce biegnie po niebie, raz poraz oświeca wzgórze, a strumień, czerwienią oblany, toczy się ze skał w dolinę. Słodki twój poszum strumyku, ale słodszy głos, który do mnie dolata. To głos Alpina, płaczącego zmarłych rycerzy. Głowę mu wiek starczy pochyla, czerwone oczy ronią żałosne łzy. Alpinie, wyborny pieśniarzu! Dlaczegoś samotny na milczącem wzgórzu? Dlaczego biadasz, jak wicher szumiący po lesie, jak fala na dalekiem wybrzeżu?
Łzy moje, o Ryno, płyną umarłym, głos mój dla tych, którzy mieszkają pod ziemią. Smukły jesteś[2] na wzgórzu, piękny pośród synów rozłogu. Ale polegniesz, jak Morar, a na grobie twoim płaczek usiędzie. Zapomną o tobie wzgórza, łuk twój daremnie leżeć będzie nie napięty.