dostarczają mu stale porównań. Widzi więc oczyma swej fantazji duchy dobroczynne, zamieszkujące studnie i źródła[1]. Do studni w pobliżu miasta, która jest ulubionym celem jego spacerów, czuje się przywiązany niby Meluzyna[1]. Gdy czuje, że się oderwać od Loty nie może i że zbliża się ku katastrofie życiowej, porównywa siebie ze statkiem, który pod działaniem góry magnetycznej naoślep pędzi ku owej górze i rozbija się o nią z trzaskiem[2]. Sam karmi rodzeństwo Loty baśnią o księżniczce, obsługiwanej przez czarodziejskie ręce[3]. I niemal sam podziela tę wiarę dziecięcą: gotów klękać przed Lotą, gdy ta każe dziecku obmywać swą twarz w żywem źródle, by nie dopuścić jej zeszpecenia. Patrzył na ten obrzęd z takim szacunkiem, jak na obrzęd chrztu[4].
Narówni z temi śladami dzieciństwa swego narodu ceni Werter i poważa pomniki literatury Żydów i Greków. I dziwnie się splata w jego umyśle obraz dawnych stosunków społecznych u tych dwóch narodów. Obejmuje je jedną nazwą: »patrjarchalne«, i te czasy patrjarchalne stają mu zawsze przed oczyma, ilekroć widzi nieskomplikowane stosunki współczesne. Biblja dla Wertera (tak jak dla Herdera) nie jest pomnikiem wiary, dziełem objawienia, — to owoc najpiękniejszej poezji, to kwiat uczucia i myśli z patrjarchalnego okresu życia ludzkości. Porównania biblijne, zwroty z Pisma św. wysuwają się z pod jego pióra nieoczekiwanie, a nawet w chwili najżywszej, najgorętszej miłości wyraża swe uczucie słowami Pieśni nad pieśniami.
Z światem Biblji miesza się i łączy świat homerycki. Długo, długo jest Homer najulubieńszą lekturą Wertera i towarzyszy mu w jego dalekich przechadzkach. Do duszy jego przemawia jednak nie Iliada, lecz Odysseja, a w niej zwłaszcza obrazy spokojnego