cie zabłąkanym pielgrzymem, przechodzącym nietyle przez życie, jak obok niego. Poczucie tymczasowości i zmienności opanowało go zupełnie i nie pozwala rozkoszować się życiem samem.
Toteż świadomość rzeczywistości nie przedstawia dla niego żadnej wartości. Gdy pod wpływem opowiadania parobczaka na chwilę daje się unieść chęci zobaczenia wdowy, cofa się w tej chwili i woła: »pocóż psuć sobie piękny obraz?«[1]. Oburza się też na wszystkich, którzyby chcieli uświadamiać chorego i zrywając z oczu jego zasłonę złudzeń, powiększali jego boleść.
Utajone w nim siły życiowe nie znajdują ujścia, bo Werter nie wie, dokąd je skierować; przychodzi bowiem do przekonania, że ostatecznie cała działalność ludzka ogranicza się tylko do tego, by przedłużyć ludzkie istnienie, — dla tego zaś nie widzi istotnego celu.
Sił jednak żywotnych jest w Werterze wiele, tylko że nie umie i nie chce zużyć ich celowo. Skarby jego duszy nie były przecież niewyczerpane. W pewnej chwili spostrzega, że wypalił się w nim żar wewnętrzny, że wyczerpał się zaczyn życiowy, utrzymujący go na ziemi.
Z niesłychaną przesadą oddaje się Werter każdemu uczuciu, każdemu wrażeniu, jakie mu życie przynosi. Z ostateczności wpada w ostateczność, a wtrąca go w nią drobna nieraz przykrość i ratuje znowu nieznaczne zdarzenie. Jakkolwiek sam walczy przeciwko t. zw. złemu humorowi, nie zdoła przecież uchronić i siebie od nastrojów chwili. Brak równowagi wewnętrznej i przejęcie się nieraz drobną, obcą mu w gruncie rzeczy sprawą wyciska mu z oczu łzy gorące i słowa potępienia, względnie uwielbienia. Ten brak wewnętrznej równowagi sprawia, że Werter raz przekonany jest o swej wysokiej wyższości nad innymi ludźmi — w in-
- ↑ Str. 16.