bezwzględnej swobody indywidualnej, jakiej Werter, narówni z zwolennikami »burzy i naporu«, żąda dla siebie i innych.
Jeżeli jednak Werter protestuje przeciwko analizie swych czynów, o ile ona pochodzi z zewnątrz, to sam analizuje stan swej duszy jak najdokładniej. Jest jednak w tym wypadku tylko obserwatorem tego, co się w jego duszy dzieje, sam nie ma wpływu na swe własne przeżycia duchowe.
Rzecz dziwna jednak: Werter burząc wszystkie systemy estetyczne, lekceważąc wszystkie zdobycze nauki, sądząc wszystko w sposób bezmiernie krańcowy, w ocenie stosunków społecznych jest umiarkowany. Nie iżby przeciwko pewnym przywilejom nie protestował. Owszem: »Najbardziej drażnią mnie fatalne zapatrywania na mieszczaństwo i różnice stanowe«[1] — woła Werter. Protest jego ogranicza się jednakże tylko do tych przywilejów, które nie są udziałem Wertera-mieszczanina. Pozatem zdaje sobie sprawę, że »różnice, dzielące poszczególne stany, są potrzebne«, oraz ile mu one przynoszą korzyści. »Wiem, że nie jesteśmy równi i równymi być nie możemy« — mówi w innym liście[1]. Słowem, Werter tylko o tyle protestuje przeciw przywilejom, o ile one krępują jego indywidualność, uznaje je, gdy są mu one po myśli.
Wertera, przejętego wewnętrznem poczuciem dysproporcji między życiem a nieświadomością jego celów, elektryzuje nagle miłość. Był on przystępny serdecznemu uczuciu dla kobiet, lecz wielka, przepotężna miłość opanowuje jego duszę dopiero na widok Loty. Miłość przychodzi nagle i potęguje się szybko w ciągu jednej doby, aby na zawsze wyryć w duszy Wertera obraz Loty. Działa nań każdy ruch Loty, każde jej słowo. Im mniej ona o to się stara, im jest naturalniejsza, tem bardziej ją uwielbia. Wspólność zamiło-