Iako Mongibel zaraźliwe pary
Y smród wypuszcza, tak y iemu z gęby
Śmierdziało właśnie, a z nosa bez miary
Puszczał, aż brzydko, plugawe otręby.
Gdy począł mówić, umilkł Cerber stary,
Hydra ścisnąła wylękniona zęby.
Cofnął się Kocyt, Abissy[1] zadrżały,
Kiedy iego słów straszliwych słuchały:
„Zacne książęta, godnieyszy na niebie
Mieszkać nad słońcem, skąd ród prowadzicie,
Których niesłusznie Bóg wypchnął od siebie,
Z państw, do których z Nim równo należycie:
Bał się nas pewnie, widział nas w potrzebie
Y miał nas z kaszel[2], co dobrze pomnicie;
Teraz On nieby y gwiazdami rządzi,
A nas za swoie przeciwniki sądzi.
Y miasto światła y dnia pogodnego,
Zamknął nas w kluzie y w wieczney ciemności,
Zayrząc nam nieba y słońca iasnego
Y oney pierwszey naszey szczęśliwości.
A co mię gryzie, co mi do dawnego
Bólu przydaie męki y żałości:
Woła do nieba człowieka lichego,
Z błota y z podłey gliny zlepionego.