Za takiego mię chciał wydać szpetnika
Dobry opiekun, chcąc, żebym go była
Wzięła za łoża mego uczestnika
Y do królestwa mego przypuściła.
Ruszał rozumu, używał ięzyka,
Abym mu była na to pozwoliła,
Alem mu nigdy nie obiecowała,
Albom milczała, albom odmawiała.
Odszedł nakoniec z twarzą rozgniewaną
O to, żem mu tak odmawiała śmiele,
Żem historyą mogła napisaną
Mego nieszczęścia czytać mu na czele.
Odtądem była zawżdy zfrasowaną,
Snym miała dziwne, nie sypiałam wiele;
A strach ustawny, który mię przeymował,
Źle mi coś tuszył, źle mi obiecował.
Iednego mi się czasu ukazała
Postać nieboszki matki mey kochaney:
Smętna, wybladła y barzo się zdała
Daleko różną od wymalowaney.
Iam się wylękła, a ona wołała:
„Strzeż się, o córko, śmierci zgotowaney,
Uciekay rychło, uciekay z oyczyzny,
Gotuyą na cię miecze y trucizny“.