To rzekłszy, zbroię na się kładł zarazem,
A gniew mu pałał z twarzy y ze wzroku;
Paisz na ramię przywiązał y razem
Szablę śmiertelną przypasał do boku.
Tak wszystek iasnem okryty żelazem,
Stał bardzo straszny y ogromny w kroku:
Marsowi rówien, gdy na srogie rany
Idzie, żelazem y strachem odziany.
Ale rostropny Tankred, w oney dobie,
Błagał y miękczył serce zagniewane:
„Wszyscy to — prawi — trzymaią o tobie,
Że twoie męstwo iest nieporównane,
Y takąś sławę wszędzie ziednał sobie,
Że twoie siły niewypowiedziane;
Lecz nie day Boże, abyś się miał z niemi
Tu popisować nad swemi własnemi.
Pytam cię, ieśli męstwa dokazować
Masz nad swoią krwią y nad chrześciany,
Y Zbawiciela znowu chcesz krzyżować,
Do dawnych — nowe przydaiąc mu rany,
Y świecką chwałę bardziey chcesz miłować,
Doczesną, krótką y godną przygany,
Niźli nagrody, które nas czekaią,
W niebie, a wiecznie, nieodmiennie trwaią.