Acz się iey nie źle z początku powiodło.
Przedsię się iakiey przeszkody boiała,
Coś ią straszyło, coś ią w serce bodło,
Że ią przygoda iaka potkać miała;
Iednak do bramy śmiele szła y godło
Dawszy, wrotnego łatwie oszukała:
„Król mię śle w pole, co pręcey mię puszczay!
Iam — pry — Klorynda, wzwód mi zaraz spuszczay“.
Głos białogłowski, podobny onemu
Głosowi, którem Klorynda mówiła,
Zdał się bydź własny Kloryndzin wrotnemu,
Tak go udała y dobrze zmyśliła.
Więc, ktoby beł rzekł, ktoby wierzył temu,
Żeby ta mdła płeć we zbroi ieździła?!
Tak wypuszczeni poiechali sami,
Zakryci chrósty, albo dolinami.
A kiedy beli w dobrey ćwierci mili,
Dopiero konia wodzą zawściągnęła.
Mniemali, że iuż złe razy przebyli
Y że co więtsze zawady minęła;
Ale dopiero myślić w oney chwili —
Co iey wprzód na myśl nie przyszło — poczęła:
Coraz to więtszą trudność naydowała,
Którey, kwapiąc się, nie upatrowała.