Strona:PL Goffred albo Jeruzalem wyzwolona Tom I.djvu/251

Ta strona została przepisana.
95.

Chciał iuż rzec, aby miecza kędy dostał,
Lecz zasię potem rozmyślał to sobie,
Że gdzieby przegrał y na placu został,
Wszystkoby woysko zelżył w swey osobie:
Niechciał niegodnie wygrać, choćby sprostał,
O pospolitey myśli też ozdobie...
A w tem mu [patrzcie foremnego strzelca!]
Puścił w twarz Argant ułomione ielca.

96.

Y zaraz boyce dawsze w bok koniowi,
Chce go w pas porwać. Wtem ielca z głowicą
Dosięgły twarzy y Tolozanowi
Nadtłukły nosa dobrze pod przyłbicą;
Nie zlękł się y w bok skoczył Argantowi,
Niechcąc z niem sztuką czynić zapaśnicą
Y kiedy go chciał porwać w rękę prawą,
Zadał mu iednę małą ranę krwawą.

97.

Potem, iak piorun, niedościgły oku,
To ztąd, to z owąd, rączy koń obraca
Y zawsze go tnie po piersiach, po boku,
Kiedy odskoczy y kiedy się wraca;
Co w sobie mocy, co w koniu ma skoku,
Wszystkiego kusi y wszystkiego maca;
Nayskrytszey siły na niego dosięga,
A szczęście z sobą z niebem poprzysięga.