Strona:PL Goffred albo Jeruzalem wyzwolona Tom I.djvu/257

Ta strona została przepisana.
113.

Chciałby przenamniey ono uciekanie
Rządne mieć, żeby sprawą uchodzili,
Ale strach nie dba na żadne łaianie,
Darmo się groźba y proźba nań sili.
A widząc Hetman, że słabsi poganie
Y że ich iego ludzie przełomili,
Idąc zwycięstwa szczęśliwego cugiem —
Ieden posiłek posyła za drugiem.

114.

Y iedno, że to nie beł naznaczony
Dzień, co od Boga z wieku beł przeyźrzany —
Iużby beł zastęp on niezwyciężony
Miał oney woyny koniec pożądany.
Lecz widząc szatan, żeby beł zniesiony
Za tem zwycięstwem rząd iego z bałwany —
Za dopuszczeniem Pańskiem w mgnieniu oka,
Chmury y wiatry wypuścił z obłoka.

115.

Dzień się y słońce przed chmurami ściska,
Które wychodzą z piekielney ciemnice;
Świata nie widać, ze wszech stron się błyska,
Z gromów straszliwe idą trzaskawice,
Niebo pioruny bez przestanku ciska;
Grad ścina trawy y piękne pszenice,
Pola zalewa; wicher z gruntu maca
Y góry trzęsie i dęby wywraca.