W temem obaczył z wielkiem podziwieniem,
Że z oney gwiazdy światłość wychodziła
Y rościągnionem do ziemie promieniem,
Gdzie ciało beło — prosto wymierzyła.
Y królewica swem iasnem płomieniem
Y wszystkie iego rany oświeciła,
A potem nagle ode mnie bieżała
Y tak, iako krew, wszystka szczerwieniała.
Nie na nos leżał; ale iako żywy
Miewał do nieba umysł obrócony:
Tak y na on czas — choć martwy — wzrok chciwy
Do gwiazd obrócił, na wznak położony;
Miecz w iedney pięści ściskaiąc pierzchliwy
— Iakoby chciał bić — trzymał wyniesiony,
Drugą do piersi nabożnie przykładał,
Tak iakoby się za grzechy spowiadał.
Kiedym tak łzami święte kropił rany,
Nie bez żałości, nie bez wielkiey męki —
Królewicowi miecz mocno trzymany.
Z pięści pustelnik wyimował przez dzięki
Y rzekł mi zatem: „Ten miecz krwią rumiany,
Którem dopiero wyiął z mężney ręki,
Iest tak hartowny y tak doskonały,
Że dawne wieki takiego nie miały.