Skrzydła wziął białe, malowane złotem,
Niespracowane y niepoścignione;
Temi nad ziemią bieży rączem lotem,
Obłok y wiatry rwie nieokrócone.
Gdy tak był w drogę gotów, zaraz potem
Na dół obrócił pióra rościągnione,
Kęs nad Libańską górą wytchnął sobie,
Y w iedney mierze trzymał skrzydła obie.
Potym się spuścił na dół ku Tortozie,
Prosto iak strzała puszczona z cięciwy.
Iuż też y Phebus na złoconym wozie
Z morza wydawał swóy promień życzliwy:
A Goffred, iako zwykł był, w swym obozie
Odprawował swe modlitwy troskliwy;
Gdy równo z słońcem — iaśnieyszego słońca,
Uyźrzał na wschodzie niebieskiego gońca.
Który mu tak rzekł: „Czem się więcey bawisz?
Zima precz poszła, pogoda nastaie;
Czemu świętego miasta nie wybawisz
Z ciężkiey niewoley? czegoć niedostaie?
Czemu na leże zaraz nie wyprawisz,
Y woysk nie zwiedziesz w kupę? Bóg wydaie
Wyrok, że masz być wodzem y Hetmanem,
A wszyscy radzi przyznaią cię Panem.