Aramant widząc, że brat iego miły
Iuż beł na ziemi tak srodze raniony,
Chciał go wznieść, ale próżne prace były,
Bo y sam na niem poległ obalony:
Podciął mu wszystkie u ramienia żyły
Y tak upadał koniem potrącony;
Ieden na drugiem obadwa konaią,
Oba krew y dech ostatni mięszaią.
Przeciął we środku oszczep u Sabina,
Którem go sięgał z daleka po oku,
Lecz y ten ranę wziął od poganina,
Cięty w słabiznę u lewego boku.
Długo się męczył y nie chciał chudzina
Wielkiem oporem do wiecznego mroku;
Dusza przez dzięki ciała odbiegała
Y przez gwałt prawie świat zostawowała.
Lorenc z Bonfinem, ci beli zostali;
Oba bliźnięta, a tak iednakowi,
Że się rodzicy[1] sami omylali
Y często swemu śmiali się błędowi.
Ale się teraz barzo różni stali,
Bo łep do czysta uciął Lorencowi —
Tobie [o twarda różnico] Bonifinie,
Z piersi rościętych krew strumieniem płynie!
- ↑ rodzicy, 1 przyp. l. mnogiej od rodzic.