„Śpisz Solimanie twardo y nie czuiesz!
Naspisz się czasu inszego do woley,
O tem nie myślisz, ani się frasuiesz,
Że twoia dotąd oyczyzna w niewoley —
Y bez pogrzebu swego zostawuiesz
Ciała rycerstwa, leżące po roley
Y czekasz tu dnia, gdzie tak gęste szlaki
Y tak świeże są twey sromoty znaki“.
Ocknął się ze snu Soliman słabego
Y przebudzony mdłe otworzył oczy
Y uyźrzał kogoś przed sobą starego,
Który o lasce, nie o swey stał mocy.
Y z gniewem rzecze do starca onego:
„A tyś kto? czemu ludzie[1] budzisz w nocy,
Skąd to, że mię masz na tak pilney pieczy?
Coć do sromoty y do moich rzeczy?!“
Odpowie starzec na ono łaianie:
„Mnie twoie myśli dały wiedzieć nieba,
A iż o tobie dawno mam staranie —
Twa mię tu własna zagnała potrzeba.
A nie gnieway się na mię o to, panie,
Żem ci przy mówił: czasem tego trzeba,
Bo się tem często w sercach wielkich ludzi
Chciwość do męstwa y do sławy budzi.
- ↑ bedzie, pierwotny 4 przypadek l. mnogiej.