Ale kiedy świt rany następował,
Niewiedzieć, iako zginął obraz święty,
O czem ten, co go za swym kluczem chował,
Królowi dał znać; który gniewem zięty,
Pomstę y męki okrutne gotował,
Tak tusząc, że był od chrześcian wzięty,
Y że go oni z meszkity wykradli,
Za co pod ogień y pod miecz podpadli.
Albo to ręka ludzka wykonała,
Albo to boska wszechmocność sprawiła,
Że świętey Panny obrazu niechciała
Mieć na tem mieyscu, którem się brzydziła.
Bo y teraz w tym wątpliwość została,
Boskali sprawa, ludzkali to była.
Lecz dobrze, iż w tem pewności nie maią,
Że to nabożnie na Boga składaią.
Z wielką pilnością zatem król roskazał.
Aby, co ich iest, kościoły trzęsiono;
Ktoby złodzieia, lub obraz ukazał,
Kaźni y wielkie nagrody kładziono.
Sam czarnoksiężnik na swe wróżki kazał,
Ale nic zgoła naleść nie możono[1].
Niechciał koniecznie Bóg tego obiawić
Y iego czary nie mogły nic sprawić.
- ↑ naleść nie możono, zamiast znaleść nie można było, zwrot nieosobowy, formacya imiesłowu biernego od módz, podług analogii zbliżonej znaczeniem „potrafiono, zdołano itp.“