Strona:PL Goffred albo Jeruzalem wyzwolona Tom I.djvu/86

Ta strona została przepisana.
89.

Potem u szaty, którą miał na sobie,
U obu przodków wziął obiedwie stronie[1]
Y podniózszy ie wzgórę w oney dobie,
[A twarz mu gniewem i pałały skronie,]
„Te upominki — prawi — niosę tobie:
W lewem masz pokóy, woynę w prawem łonie.
Obierzże sobie, na które pozwolisz,
A zaraz powiedz, co chcesz y co wolisz.“

90.

Na postępek tak hardy Argantowy
Y tak zuchwały, wszyscy się gniewali
Y nie czekaiąc Goffredowey mowy,
Wszyscy, na woynę, głosem zawołali.
On szatę wytrząsł y rzekł temi słowy:
„Czegoście chcieli, toście otrzymali.“
Zdało się — na te słowa wymówione —
Ze Ianus wrota otworzył zamknione

91.

Y że z onego rzuconego łona,
Wypadł gniew wściekły y zwada krwie chciwa.
W oczy mu płomień kładła Tyzyphona,
Y swą pochodnią Megera złośliwa
Taki był Nemrot, kiedy wieża ona
Szła przezeń wzgórę y tak popędliwa
Twarz iego beła, kiedy ią budował,
Y z niey swą pychę niebu pokazował.

  1. obiedwie stronie, liczba podwójna, dziś nie używana, podobnie dwie koronie, pieśń VIII, str. 248, zwr. 15.