Nieprzyiaciel się zaraz z posła staie;
Lub źle, lub dobrze — nie słucha wywodów,
Nie myśli, nie dba, ieśli w tem zwyczaie,
Y prawo wszytkich urazi narodów.
Spiesznie poiezdża, ciemney nocy łaie,
Ierozolimskich kwapiąc się do grodów[1],
Srodze mu przykre namnieysze mieszkanie,
Ale y Alet iuż się skarży na nie.
Noc była cicha, wiatry ubłagane[2]
Nie ruszały się y odpoczywały;
Zwierzęta wszytkie za dnia spracowane,
W iamach y w lesiech sen odprawowały;
Ptastwa złotemi pióry malowane,
Po swoich gniazdach sobie wytychały,
Y pod cichego milczenia zasłoną,
Trzymały pamięć we śnie utopioną.
Ale y Goffred y mnieyszy wodzowie,
A zgoła wszyscy prawie nic nie spali,
A Ieruzalem tylko maiąc w głowie.
Ranego świtu z ochotą czekali.
A kto wymówi, a kto to wypowie,
Iakoby radzi miasta doiechali?
Coraz iutrzenki złotey wyglądaią,
A leniwemu dniowi wszyscy łaią.