Ale kęs wyższey lew ryczał straszliwy
Y wyostrzone ukazował zęby,
Bił się po bokach, wzrok obracał krzywy,
Ięzyk wywieszał z rozdziewioney gęby;
Grzbiet naieżony y u wielkiey grzywy
Podnosił straszne y kosmate kłęby.
Lecz y ten, skoro złotą rózgę zoczył.
Do łasa w stronę wylękniony skoczył.
Kończą swą drogę rycerze, lecz nową
Zawadę znowu w pół góry zastaią:
Zwierze drapieżne, które różnie zową.
Różny głos, postać y różny chód maią;
Wszystkie co sroższe, co między nilową
Wodą y wielkiem Atlantem mieszkaią,
Y co się lęgą w hercyniyskiem lesie,
Tam się do kupy zbiegły w onem czesie.
Ale na ono straszne zgromadzenie
Libiyskich zwierzów rycerze nie dbali;
Owszem [iaki cud!] na małe machnienie
Srodzy dziwowie zaraz uciekali.
Y na samy wierzch przez ostre kamienie,
Iuż bez zawady żadney wstępowali,
Okrom, że śliskie y nierówne skały,
Strudzone nogi czasem hamowały.