Strona:PL Goffred albo Jeruzalem wyzwolona Tom II.djvu/150

Ta strona została przepisana.
53.

A kiedy trudne przebyli przeszkody,
Y przez śrzeżogi y śniegi przeleźli,
Zastali lato y piękne pogody
Z wielką równiną, skoro na wierzch wleźli.
Tamże wdzięcznemi y miłemi chłody,
Wonno wieiące Zephiry naleźli,
Y wiatr przyiemny, który nieprzestany
Zawżdy tam wieie y nie ma odmiany.

54.

Nie tak iako tu, kędy niestateczny
To znóy, to zimno, to iasno, to chmury;
Lecz tam dzień zawżdy pogodny, bespieczny,
Y nie zna nigdy mgły wierzch piękney góry.
Cień drzewa zawżdy wydawaią wieczny
Y zioła zapach y kwiecie purpury.
Pałac nad pięknem ieziorem wysoki,
Dalekie wszędzie posyła widoki.

55.

A iż po przykrey i skalistey oney
Grórze się beli rycerze strudzili.
Iuż po równinie wolno szli zieloney,
Y postawaiąc drogę swą kończyli.
A wtem piękny zdróy, który upragnioney
Żądzy do siebie wabił, obaczyli;
Który z obfitey żyły wody ciskał
Y na co bliższe zioła wkoło pryskał.