Z obu Arabiy, z Skalistey, z Szczęśliwey,
Ludzie po królu trypolskiem miiaią,
Co nocorówniey podlegli życzliwey,
Zbytniego zimna y ciepła nie znaią.
Gdzie ambra roście, kędy wiecznożywey
Nieśmiertelności Pheniksa widaią,
Który na wonnem gniaździe [ieśli słuchy
O tem prawdziwe] ma grób y pieluchy.
Iuż ci po prawdzie nie tak beli stroyni,
Ale broń mieli by Egiptczykowie,
Y tak ubrani y tak beli zbroyni.
Po nich szli zaraz lekcy Arabowie;
Ci miasta błędne — zawżdy niespokoyni —
Wloką za sobą, zawżdy pielgrzymowie:
Wzrost mały, cienkie białogłowskie głosy,
Twarz czarną maią, czarne długie włosy.
Ostremi z końców żeleźcami tknione
Indiyskie trzciny w biegu z koni miecą,
Które tak rącze, tak są nieścignione,
Że lekkie wiatry ledwie prędzey lecą.
Pierwsze wiódł Syfax w szeregi sprawione,
Poślednie Aldyn miał pod swoią pieczą,
Trzecie prowadził Albiadzar zbóyca,
Nie rycerz, ale raczey mężobóyca.