Strona:PL Goffred albo Jeruzalem wyzwolona Tom II.djvu/200

Ta strona została przepisana.
56.

To rzekszy, żagle y insze naczynie
U niebieskiego zostawuie promu,
A sama z oczu tak iem nagle ginie,
Iako więc słowo przyidzie wyrzec komu.
Iuż też noc beła, piaszczyste pustynie
Widzą, y to źle; lecz żadnego domu
Widzieć nie mogą, ani drogi znaku,
Nie znać ludzkiego, ni końskiego szlaku.

57.

Y ztąd y zowąd patrzaią pomocy,
Potem ku morzu obrócili tyły.
A gdy szli daley, blask zdaleka w oczy,
Y iasne iakieś promienie ie biły;
Które swem zlotem światłem, ciemney nocy
Mrok oświecały y rzadki czyniły.
Idą tam, gdzie się światło ukazało.
Potem obaczą, co się tak błyszczało.

58.

Widzą na niskiem cyprysowem krzaku,
Ku miesiącowi zbroię zawieszoną;
Y tak na zbroi, iako na szyszaku
Perły sadzone ręką nauczoną.
Widzą tamże tarcz wiszącą na haku,
W piękne obrazy wszędzie wydrożoną;
A mąż szedziwy, co tego pilnował,
Skoro ich uyrzał, ku niem następował.