Tak mówił starzec. A młodzieńczyk chował
W sercu te mowy z strony swego rodu
Y milczkiem w myślach swoich się radował
Z przyszłych potomków obfitego płodu.
Iuż też świt rany dniowi ustępował,
Y Phoebus dyszlem kierował do wschodu;
Y iuż z daleka widzieli na wozie
Proporce, które trzęsły się w obozie.
Wtem starzec słowa mówił ostateczne,
Zastanowiwszy konie biegu chciwe:
„Ato iuż miasto y obóz słoneczne
Ukazuią wam promienie życzliwe.
Do tego czasu atom was bespiecznie
Przewiódł przez drogi mylne y wątpliwe,
Teraz bez wodza iść możecie sami,
Bo się mnie daley iść nie godzi z wami.
Tak zsadziwszy ich, pożegnał się z niemi,
A oni pieszo na ziemi zostali
Y przeciw słońcu krokami prętkiemi
Swe do obozu nogi obracali.
Rozgłosiła to wieść między wszystkiemi,
Że trzey rycerze iuż się przybliżali
Y sam się Goffred pilnie o nich pytał,
Potem wstał z stołka, aby ich przywitał.