Idzie, zwycięsca dałey ukwapliwy
Y mniema, że iuż opanował mury;
Ale dopiero płomień y smrodliwy
Dym — nieprzyiaciel puścił nań do gury.
Nigdy Mongibel takiem zaraźliwy
Śmierdzącem ogniem nie kurzy z swey dziury;
Nigdy indyiskie niebo w letnie czasy
Tak smrodliwemi parami nie straszy.
Race ogniste y wieńce, płomienie
Te czarne, a te iako krew puszczaią;
Oddech — smród, wzrok — dym, słuch odbiera grzmienie.
Ognie się coraz szerzey rościągaią;
Ogromney wieże surowe rzemienie
Źle bronią, iuż się skurczone padaią.
Y gdzieby z nieba w tem razie nie miała
Wcześney pomocy, wszystkaby zgorzała.
Ale odważny Hetman w oney chwili,
Nic nie strwożony na mieyscu zostawa;
Y tem, co ognie wodami gasili
Ochoty słowy, y serca dodawa.
Tak Chrześcianie swey wieże bronili,
Ale nakoniec wody iem nie stawa.
Aż iednem razem wiatr powstawszy srogi,
Na swoie sprawce obrócił pożogi.