Wychodzą z sobą z miasta, a za niemi
W tył chrześciiańskie namioty zostały.
Y szli tam, gdzie iem po nierówney ziemi
Nieznaczne ścieszki szlak ukazowały.
Wtem pagórkami plac między gęstemi
W ciasney dolinie natrafili mały,
Tak iakoby beł z tey y z owey strony
Dla poiedynków umyślnie sprawiony.
Tu widząc Argant od Chrześcianina
Łupione miasto, okrutnie się smucił,
A bacząc Tankred, że u Poganina
Tarczey nie beło, swą także odrzucił.
„Iuż przyszła twoia ostatnia godzina,
Trzeba, żebyś się [powiada] ocucił!
Czy śmierć swą widzisz, że tak smętno stoisz?
Ale się darmo y nie na czas boisz“.
„Myślę — odpowie Argant temi słowy —
Że miasto, które żydowstwu panuie,
[Kiedy tak wyrok Boski chce surowy]
Iuż nieprzyiaciel łupi y plundruie,
Y że niewielka pomsta z twoiey głowy,
Którą mi teraz niebo obiecuie“.
Wtem się ostrożnie do siebie porwali,
Bo swoie siły wzaiem dobrze znali.