Z takiemi w on czas ludzie obleżeni
Krzykami z góry słyszeć się dawaią,
Z iakiemi stadem żórawie w iesieni
Od tracyiskich gniazd za morze lataią.
Y pod obłoki — zimnem przerażeni —
Krzycząc, do ciepłych brzegów uciekaią.
Bliskie nadzieie — ręce do strzelania
Y ięzyk czynią prętki do łaiania.
Domyślili się zaraz Chrześciianie,
Skąd one nowe groźby dochodziły,
Y z mieysc wysokich widzą, że poganie
Idą y woyska iuż się przybliżyły.
Boli serc mężnych namnieysze czekanie,
Ognie wnątrz piersi ochotne paliły;
Młódź niecierpliwa w kupę się zebrała,
Y — „Każ się potkać, Hetmanie!“ — wołała.
Ale wódz mądry, choć go nagrzewali,
Nie chce zwieść bitwy, woli ich hamować;
Y gdy się to ten, to ów napierali,
Nie chciał nikomu dopuścić harcować:
„Trzeba, żebyście dzień ieden wytrwali,
Cóż? ustawicznie mam wami horować?!“
Nieprzyiaciela chciał pono w śmiałości
Y w głupiey trzymać o sobie dufności.