Iakby iey nie znał, miia złote koła
Y daley idzie rycerz ukwapliwy,
Ale swoiego nie chce puścić zgoła
Spółmiłośnika hufiec zazdrościwy.
Wszyscy nań niosą rozgniewane czoła,
Do mieczów idą; sama do cięciwy
Strzałę przykłada, gniew się w niey zaymuie,
Ale go miłość wściąga y hamuie.
Miłość przeciwko gniewowi bieżała,
Y dotąd kryty ogień w niey wytknęła;
Trzykroć na niego łuku pociągała,
Trzykroć wątpliwey ręki zawściągnęła.
Gniew plac otrzymał, a miłość przegrała:
Nakoniec strzałę z cięciwy wypchnęła,
Wypchnęła strzałę y zasię życzyła,
Wypuściwszy ią, żeby go chybiła.
Radaby zasię, żeby się wypchniona
Strzała od niego w iey serce wróciła;
Tak wiele miłość mogła w niey stracona,
A cóż? kiedyby beła zwyciężyła!
Tak sama w swoich myślach rozdwoiona
Niestałe żądze ustawnie mieniła:
To chce, to nie chce, y gdy strzałę puści,
Zarazem iey żal, że ią nań wypuści.