Chwilę niemałą na bitwę patrzywszy,
Tak w sobie zagrzał wnętrzne żądze swoie,
Że zaraz w pole, zamek opuściwszy,
Wypaść y wstąpić chce w surowe boie.
Y szyszak tylko na głowę włożywszy,
[Bo z siebie nigdy nie zdeymował zbroie].
Krzyknie: „Cokolwiek naznaczyły nieba:
Dziś albo umrzeć, albo wygrać trzeba“.
Lubo niebieskie wyroki tak chciały,
Które go wewnątrz bodły bez przestania,
Aby ostatki żadne nie zostały
Palestyńskiego więcey panowania;
Lub śmierć swą czuiąc, umysł go wspaniały
Grzał potkać się z nią. Tak bez rozmyślania,
Nagle na on czas z otworzoney brony
Wypadał, wielkiem pędem niewścigniony.
Tak beł gorący y tak niecierpliwy,
Że nie chciał swoiey poczekać drużyny.
Sam na tak wielu idzie w bóy straszliwy
Na gęste miecze, strzały, rohatyny.
Ale y inszy potem y szedziwy
Puścił się za niem sam król Palestyny.
On co tak wielkiey wprzód beł ostrożności,
Teraz do takiey przychodzi śmiałości.