„Serce mię na coś wielkiego podwodzi;
Że to Bóg czyni, tak sobie rachuię,
Lub też za własną człowiek wolą chodzi.
Coś niezwykłego sobie obiecuię.
Widzisz tę wieżę, co tak miastu szkodzi,
Na tę się z ogniem y mieczem gotuię.
Tak myślę, tak chcę y tego potrzeba,
Niech o ostatku pieczę maią nieba!
Abo ią spalę, abo ią posiekę,
A ieśli się też nazad nie ukażę,
Tobie swe panny oddaię w opiekę
Z starcem, którego iako oyca ważę.
Pomni to, proszę, coć dopiero rzekę,
Że do Egyptu odesłać ie każę.
Ta płeć y ten wiek nie ma żadney mocy,
Y godzien wszelkiey, Argancie, pomocy“.
Zdziwił się Argant przeważney dziewicy,
Y poczuł w sercu chęć na wielkie czyny:
„Ty sama póydziesz, a my nikczemnicy
Między podłemi mamy zostać gminy?!
Y tak ma Argant tylko na ulicy
Patrzeć na dymy y twoie perzyny?!
Nic z tego. Iako beł z tobą w potrzebie,
Tak go weź na śmierć y sławę do siebie.