Ia przyiąwszy cię, niosłem cię z kłopotem
W małey nakrytey skrzynce w one czasy,
Y takem umiał potrafić, że o tem
Nic nie wiedzieli y obcy y naszy.
Szedłem nieznany polmi, ale potem,
Kiedym wszedł z tobą między gęste lasy,
Uyrzę, że lwica prosto do mnie bieży,
Gębę rozdziewia, a grzbiet ostry ieży.
Iam uciekł na dąb, a tyś porzucona
Odemnie, w trawie pod drzewem leżała;
Ona przypadnie y zastanowiona
Straszliwą głowę nad tobą trzymała.
Potem postawszy mało, coś zmiękczona,
Iuż okiem na cię łaskawem patrzała.
Y chropawem cię lizała ięzykiem...
Ktoby rzekł, że iest litość w zwierzu dzikiem?
Tyś iey małemi straszney ręczynami
Sięgała gęby y na nięś się śmiała;
W temci się swemi zniżyła piersiami,
Ssałaś ią zatym, gdy nad tobą stała.
A ia zakryty między gałęziami
Strętwiałem, widząc iaka się rzecz działa.
A skoro cię swem mlekiem nakarmiła
Poszła y gąstem lasem się zakryła.