Ze dżdża y długiey rzeka niepogody
Wezbrała beła y bystro bieżała;
A kiedym przyszedł, gdzie naigłębsze wody,
Zakręciwszy mię, na dół mię porwała.
Próżno iuż było uść widomey szkody:
Upuściłem cię, ale cię trzymała
Y wyniosła cię woda na brzeg niski,
Iam też wypłynął, bywszy śmierci bliski.
Noc zatem przyszła, iam się też położył,
A kiedy beło o pułnocy prawie,
We śnie ogromny rycerz na mię złożył
Drzewo, w surowey y groźney postawie.
„Czemuś krzest dotąd dziecięciu odłożył?
Iakoć zleciła matka na odprawie.
Okrzcisz ią — prawi — Bóg tak chce koniecznie,
Y ia iey mam być opiekunem wiecznie:
Iam y dzikiemu litość dał zwierzowi,
Y bystrey wodzie, y bronię iey wszędzie.
A ty — gdzie temu nie uwierzysz snowi,
Któryć Bóg zsyła — obaczysz, coć będzie“.
Wtem wstawszy, ztamtąd wyszedłem ku dniowi,
O krzcie nie myśląc, bom został w tem błędzie,
Żem we śnie tylko iakąś widział marę
Y swąm rozumiał bydź prawdziwą wiarę.