Tak sam narzekał z sobą, utrapiony;
Słudzy wtem rzekli, że to ciało mieli.
Za temi słowy wzrok wypogodzony
Y odmieniony wszyscy w niem widzieli.
Y choć tak chory y tak był zemdlony,
Wstał o swey mocy znienagła z pościeli
Y ledwie mogąc przestąpić przez progi,
Pomału chore wlókł za sobą nogi.
A skoro — ręki niepobożney sprawę,
W piersiach uyrzały srogą ranę oczy
Y pogodnemu iey bladą postawę,
Podobną niebu, chocia w ciemney nocy —
Zadrżał y lecąc do ziemie, poprawę
Wziął, uchwycony od bliskiey pomocy:
„O wdzięczna twarzy śmierć mi — prawi — sprawisz
Słodką, lecz żalu nigdy mię nie zbawisz!
O piękna ręko, którąś mi podała,
O wdzięczne chęci ostateczne y znaki!
Iakoś się teraz dobrze różną stała,
Stąd mękę, stad żal, stąd ból cierpię taki.
Widzę, ach w członkach niewinnego ciała
Moiey wściekłości nieszczęśliwe szlaki;
Równo się z ręką — o oczy — srożycie:
Ta ie zraniła, wy w rany patrzycie.