Strona:PL Goffred albo Jeruzalem wyzwolona Tom II.djvu/71

Ta strona została przepisana.
89.

Strach iedney śmierci, który mu przekładał,
Chciwość mu drugiey z nienagła wyimował
Y uważaiąc pilnie — co powiadał,
Nieutulony płacz w sobie hamował.
Ale nie tak żal przedsię z serca składał,
Aby nie wzdychał y nie lamentował.
Czasem sam w sobie skrycie narzekaiąc,
Czasem z umarłą głosem rozmawiaiąc.

90.

Lubo wieczorne, lubo wstaią rane
Zorze, iey woła, iey płacze, iey prosi;
Tak iako słowik, co mu nieodziane
Pióry dzieciny myśliwiec unosi,
Y dni y nocy prowadząc niespane,
Napełnia pola y swe żale głosi.
Nakoniec kiedy świtać poczynało,
Między łzy w oczy wpadło mu snu mało.

91.

Wtem mu się w szacie gwiazdami natknioney
Kochana iego przez sen ukazała:
Dobrze pięknieysza i w iasności oney
Niebieskiey będąc, poznać mu się dała.
Y zdało się, że w postawie skłonioney
Do śmiechu, łzy mu z oczu ucierała:
„Przypatrz się — prawi — teraz mey piękności
Y mey ozdobie, a skróć swey żałości.