Blisko obozu beł między pustemi
Las dolinami, nie przeyrzany okiem,
Gęsty, zarosły drzewami wielkiemi,
Cień wszędzie czyniąc liściem swem szerokiem.
W niem kiedy słońce promieńmi swoiemi
Naiaśniey świeci na niebie wysokiem —
Iest takie światło, iako iest, gdy wstawa
Noc po dniu, lub dzień po nocy nastawa.
A kiedy słońce pod ziemię uchodzi,
Mgła w niem ustawna y mrok nieprzeyrzany,
Iaki się w piekle ledwie tylko rodzi,
Który strach sercu czyni niewytrwany.
Tu pasterz swego na paszą nie wodzi
Stada, tu pielgrzym — chyba obłąkany —
Dla miłych cieniów nigdy nie wstępuie,
Ale go zdala palcem ukazuie.
W niem się z odległych kraiów czarownice
Schodzą, z nocnemi swemi miłośniki,
Co obracaią swą postać na nice:
Z tego smok, z tego wieprz się stanie dziki,
Z tego zaś kozieł — y w pewne księżyce,
Przy dźwięku nocney, piekielney muzyki
Swe odprawuią przeklęte biesiady
Y niepobożne tańce y obiady.