Tak się tam chlubił y wziął pozwolenie
Od Gotyfreda y puścił się w drogę,
A skoro weyrzał w one gęste cienie,
Usłyszał zwykły szum y zwykłą trwogę,
Ale nie przeto iakie wylęknienie
Czuie, abo wzad wraca śmiałą nogę.
Owszem się z zwykłą śmiałością zapuścił,
Ale go ogień wściągnął y nie puścił.
Ogień, z którego — iako iakie mury —
Płomienie stoiąc dymami kurzyły,
Y nie maiąc wrót, ani żadney dziury,
W koło obeszły y lasu broniły.
Co więtsze ognie, wyniosłe do gury,
Tak iako wielkie wieże wychodziły.
W około strzelby y kule ogniste
Miały na sobie baszty płomieniste.
O iako wiele dziwów z straszliwemi
Twarzami wszędzie na wierzchu wież stoi:
Ci krzywo patrzą, ci mieczmi ostremi
Machaią w koło w płomienistey zbroi.
On ustępuie, iako przed gęstemi
Lew pogoniami y o się się boi...
Y strach go przeiął y w sercu mu został,
Który w niem przedtem — iako żyw — nie postał.