Przedsię dobywszy miecza swego chutnie,
Uderzy w drzewo co ieno ma mocy;
Ale gdzie ieno gałąź którą utnie,
Zaraz z uciętey rózgi krew wyskoczy.
Znowu się z mieczem wyniesie okrutnie,
Znowu tnie, znowu krwie ze pnia utoczy;
Patrzy co będzie y hamuie sztychy,
A wtem usłyszy z stękaniem głos cichy:
„Nazbyteś na mię — o Tankredzie — srogi,
Miey dosyć na tem, [ieśli cię co ruszę]
Żeś mię żywota pozbawił — niebogi,
Żeś z ciała wygnał nieszczęśliwą duszę.
Czemuż wżdy teraz pień sieczesz ubogi,
W którem ia nędzna wiecznie mieszkać muszę?
Takli za męstwo poczytasz to sobie,
Nieprzyiaciołom nie dać pokóy w grobie?!
Iam iest Klorynda y tu mam schowanie.
Nie sama tylko, ale inszych wiele,
Którzy pod miastem legli — Chrześcijanie;
Poganie także [uwierz temu śmiele],
Tu w różnych drzewach maią swe mieszkanie,
Nie wiem, iako rzec, czy w grobie, czy w ciele:
Żywią w gałęziach, a ty iuż poczynasz
Być mężobóycą, kiedy ie ucinasz“.