zrobiwszy w umyśle preliminarz wydatków, uznał że za drogoby kosztował i odłożył tę sprawę na później. Przeszedł natomiast do ogrodu kwiatowego i oranżerji.
Tu prześlizgnęła mu się kusząca myśl o przyszłych owocach tak żywo, że zdało mu się, że już mieszka na wsi, w majątku dobrze urządzonym według swego planu i że już tam żyje spokojnie i bezczynnie.
Zdało mu się, że siedzi w cichy, letni wieczór pod baldachimem z liści, przez które nie przedziera się słońce, z fajką na długim cybuchu, wciąga łagodnie dym w siebie i w zamyśleniu spogląda na widok, wychylający się z poza drzew. Rozkoszuje się otaczającą go świeżością, pełną ciszy, a wdali żółcieje pole, słońce się schyla za znany mu dobrze lasek brzozowy i rumieńcem pokrywa gładką, jak zwierciadło, powierzchnię stawu. Z pól podnoszą się opary, zaczyna być chłodno, zmierzch zapada. Chłopi tłumnie wracają do domu.
Próżnująca służba siedzi pod wrotami. Dolatują wesołe głosy, śmiechy, brzęk bałałajki, dziewczęta się bawią. Obok niego biegają jego własne dzieciaki, włażą mu na kolana, czepiają się szyi... Przy samowarze siedzi królowa tego wszystkiego, co go otacza, bóstwo jego... kobieta... żona. A tymczasem w jadalni, umeblowanej z artystyczną prostotą, błysnęły miłe światełka — nakrywają właśnie do stołu. Słychać przyjemny dźwięk ustawianych kryształów. Zachar, awansowany na marszałka dworu, z wielkiemi siwemi bokobrodami rozkłada srebro, a co chwila wypada mu coś z rąk na podłogę — szklanka, widelce. Siadają do obficie zastawionej wieczerzy. Przy stole siedzi także towarzysz jego dziecinnych lat i wypróbowany przyjaciel — Sztolc
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.