mówić powoli, wyciągając się — tak, ser... przynieś madery... do obiadu jeszcze daleko... przekąszą coś...
— Jaki ser został? — zapytał Zachar. Nic nie zostało.
— Jakto nie zostało? — przerwał Ilja Iljicz. — Przecież pamiętam doskonale... Taki jeszcze kawałek pozostał...
— Nie, nie! Żaden kawałek nie został! — twierdził Zachar.
— Był! — krzyczał Ilja Iljicz.
— Nie było! — odpowiedział Zachar.
— Więc pójdź i kup!
— Proszę o pieniądze.
— Tam leżą drobne... weź...
— Ależ tu tylko rubel i czterdzieści kopiejek, a trzeba rubel sześćdziesiąt.
— Przecież tam jeszcze miedziaki leżały.
— Nie widziałem — odpowiedział Zachar, przestępując z nogi na nogę. — Srebrne pieniądze były, więc są, a miedziaków nie było, nie widziałem.
— Były... wczoraj chłopak sam mnie resztę oddał.
— Przy mnie przecież dawał — odpowiedział Zachar. — Widziałem, że drobne były, ale miedziaków nie widziałem.
— Chyba Tarantjew wziął... — pomyślał trochę niepewny Obłomow. Ale nie, tenby wszystko wziął.
— Więc cóż tam jest jeszcze?
— Nic niema. Może co wczorajszej szynki zostało u Anisi? — rzekł Zachar.
— Czy przynieść?
— Przynieś, co jest. Ale jak to może być, aby nie było?
— Nie było — rzekł stanowczo Zachar i wyszedł.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.