pozorów dobrego smaku — byle wzrok ludzki zadowolnić. Obłomow myślał o tem wtenczas, gdy meblował swoje mieszkanie. Wybredny smak nie zadowoliłby się oglądaniem ciężkich, niezgrabnych krzeseł z czerwonego drzewa, ani też mało estetycznemi etażerkami. Tylna część jednej kanapki osiadła nieco, fornirowane części wydęły się.
Taki sam charakter miały wszystkie drobnostki, wazy i obrazy.
Obłomow obojętnym był na przyozdobienie swego gabinetu, patrzył na to chłodno, jak gdyby pytał: kto też wpakował to wszystko tutaj? Równie obojętnie, jak Obłomow na swoją własność, zapatrywał się na nią, może jeszcze bardziej obojętnie, służący jego Zachar. Przypatrzywszy się bliżej, gabinet uderzał wprost w oczy swoim brudem i niechlujstwem.
Na ścianie, obok obrazów, w festonach zwieszała się pajęczyna, przesiąknięta kurzem; lustro, zamiast odbijania różnych przedmiotów, mogłoby raczej służyć za deskę do pisania, tak bardzo było kurzem pokryte. Na dywanie były różne plamy. Na kanapie leżał ręcznik, na stole widać było prawie co rano niesprzątnięte od wieczerzy talerze, solniczkę, ogryzione kosteczki i okruszyny chleba. Gdyby nie talerze i nie oparta o róg łóżka fajka na długim cybuchu, gdyby nie sam gospodarz, leżący na niem, można byłoby przypuszczać, że tu nikt nie mieszka, — do tego stopnia wszystko było zapylone, spłowiałe — wogóle brakło śladów żywego człowieka. Na etażerce leżało wprawdzie parę otwartych książek, sterczał jakiś dziennik, na biurku widać było atrament i pióra, ale, gdyby do kałamarza ktoś włożył pióro, wypędziłby tylko przelękłą muchę.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.