— Wkońcu — rzekł doktor — w zimie musi pan jechać do Paryża i tam w wirze życia proszę szukać rozrywki. Nie myśleć tylko dużo: z teatru na bal, na maskaradę, za miasto, z wizytami, ażeby pana otaczali przyjaciele, wesołość, śmiech...
— Czy więcej już niczego nie potrzeba? — spytał Obłomow ze źle ukrytym gniewem.
Doktór zamyślił się.
— Chyba jeszcze używać morskiego powietrza... Siądzie pan na parostatek w Londynie i można odbyć przejażdżkę do Ameryki.
Wstał i począł się żegnać.
— Jeśli pan to wszystko wypełni akuratnie... — mówił.
— Dobrze, dobrze! Z pewnością wypełnię, — złośliwie odpowiadał Obłomow, asystując doktorowi do drzwi.
Doktór wyszedł, zostawiwszy Obłomowa w bardzo smutnym nastroju. Zamknął oczy, założył sobie ręce na głowę, skurczył się w fotelu i tak siedział, nie patrząc nigdzie i nic nie odczuwając.
Z tyłu ktoś się nieśmiało odezwał.
— Ilja Iljicz!
— No? — spytał Obłomow.
— A cóż zarządcy domu powiedzieć?
— O czem?
— O zmianie mieszkania przecież!
— Ty znowu z tem samem? — zdziwiony spytał Obłomow.
— Cóż mam robić, batiuszka Ilja Iljicz, cóż mam robić? Proszę rozsądzić: życie moje i bez tego gorzkie... do grobu patrzę...
— Nie, ty widać mnie chcesz do grobu wpędzić
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.