tą zmianą mieszkania — rzekł Obłomow. — Posłuchaj, co doktór mówił...
Zachar nie znalazł na to odpowiedzi, tylko westchnął tak głęboko, aż końce chusteczki na szyi mu zadrgały.
— Czy chcesz mnie zabić, czy co! — spytał Obłomow. — Obrzydłem ci — co? Ha, mów!
— Pan Bóg z panem! Proszę żyć sobie na zdrowie. Kto panu źle życzy? — mruczał Zachar, zmartwiony tragicznym zwrotem, jaki przybrała rozmowa.
— Ty! — rzekł Ilja Iljicz. — Zabroniłem ci wspominać nawet o zmianie mieszkania, to mnie rozdrażnia — zrozum to. I tak zdrowie moje niewiele warte.
— Ja myślałem... dlaczegożby... myślałem nie zmienić... — drżącym ze wzruszenia głosem mówił Zachar.
— Dlaczego nie zmienić! Tak lekko sądzisz o tem! — mówił Obłomow, przysuwając się z krzesłem do Zachara. — Ale czyś dobrze zrozumiał, co to znaczy zmienić mieszkanie — co? Z pewnością nie pomyślałeś?
— Prawda, nie pomyślałem — z pokorą odpowiedział Zachar, gotów zawsze zgodzić się z panem, byle nie doprowadzać go do patetycznych scen, które wydawały mu się gorsze od gorzkiej rzepy.
— Nie pomyślałeś, więc słuchaj i rozważ — można zmienić, czy nie? Co to znaczy zmienić? To znaczy: wynoś się, barin, na cały dzień i tak jak jesteś ubrany, chodź przez cały dzień...
— A cóż to wielkiego, gdyby nawet wypadło wyjść? — zauważył Zachar. — Dlaczegożby nie wyjść na cały dzień. Niezdrowo przecież ciągle
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.