siedzieć w domu. Oto, jak pan teraz źle wygląda! Dawniej był pan jak ogóreczek okrągły, a teraz od czasu jak pan przesiaduje w domu, Bóg wie do czego podobny. Pochodziłby pan po ulicy, popatrzył na miasto lub na co innego...
— Przestań gadać głupstwa, a słuchaj! — rzekł Obłomow. — Chodzić po ulicy!
— Tak, z pewnością — mówił Zachar z wielkiem zacięciem. — Ot, powiadają, przywieźli jakiegoś niesłychanego potwora — można pójść, popatrzeć. Do teatru, na maskaradę panby poszedł, a mybyśmy tymczasem przeprowadzkę urządzili...
— Nie pleć głupstw! Bardzo się troszczysz o mój spokój! Według ciebie — włócz się cały dzień, czy to ciebie boli, że będę musiał Bóg wie gdzie zjeść obiad, że nie będę mógł spocząć po obiedzie. Beze mnie urządzać przeprowadzkę! Nie dopatrzę — to przywiozą same czerepy. Wiem ja — ze wzrastającem przekonaniem mówił Obłomow — co to znaczy przeprowadzka! To znaczy, gruchotanie wszystkiego, hałas, szum. Wszystkie rzeczy zwalą na podłogę: tu się znajdą i kufry, i oparcie od kanapy, i obrazy, i cybuchy, i książki i jakieś butelki, których się nigdy nie widziało, a tu czort wie skąd się weźmie! Pilnuj wszystkiego, aby nic nie pogubiono i nie pogruchotano... Jedna połowa tu, druga — na wozie lub na nowem mieszkaniu. Zechcesz zapalić, weźmiesz cybuch, a tytoń już pojechał... Chcesz usiąść — niema na czem. Czego się dotkniesz — powalasz się kurzem. Umyć się niema gdzie i chodź z takiemi rękami, jak twoje, cały dzień...
— Moje ręce czyste — zauważył Zachar, pokazując zamiast dłoni niby dwie podeszwy.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.