Obłomow ironicznie ukłonił się przed Zacharem i twarzy nadał wyraz w wysokim stopniu obrażonej miłości własnej.
— Zmiłujcie się, Ilja Iljicz! Czyż ja porównywam pana z kimkolwiek bądź...
— Precz z przed oczu! — rozkazująco zawołał Obłomow, drzwi ręką wskazując. — Widzieć cię nie chcę! „Drudzy“ — ha — pięknie!
Zachar, głęboko westchnąwszy, oddalił się.
— Co za głupie życie, pomyśleć tylko! — mruczał, siadając na leżance.
— O, Boże mój! — jęczał Obłomow. — Miałem szczery zamiar cały ranek poświęcić pracy, a tymczasem zdenerwowany jestem na cały dzień! Któż temu winien? Mój własny sługa, wierny, wypróbowany — a co powiedział! Jak on mógł to powiedzieć!
Obłomow długo nie mógł się uspokoić: kładł się, wstawał, chodził po pokoju, znowu się kładł. W porównaniu jego z „innymi“, przez Zachara, widział złamanie prawa na wyłączne pierwszeństwo przed wszystkimi.
Wnikał w treść tego porównania, analizując, kto to są ci „drudzy“ i czem on sam jest? W jakim stopniu możliwe i słuszne takie porównanie i jak ciężką jest obraza, której się wobec niego Zachar dopuścił. Czy on był istotnie przekonany, że Ilja Iljicz wszystko jedno, co ktoś „drugi“, czy też to tylko wyrwało mu się z ust, bez zastanowienia? Wszystko to zadrasnęło miłość własną Obłomowa i postanowił wyjaśnić Zacharowi różnicę między nim a tymi, których Zachar obejmował wyrazem „drudzy“, „inni“, i dać mu odczuć całą obrzydliwość takiego pojmowania rzeczy.
— Zachar! — zawołał powoli i uroczyście.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.