nie uniknie patetycznej sceny, choćby niewiadomo jak się kręcił.
Powieki drgały mu coraz bardziej, czuł, że jeszcze chwilka i łzy mu trysną. Nareszcie odpowiedział panu słowami znanej pieśni, ale w prozie:
— Czemże ja zasmuciłem pana Ilja Iljicza? — prawie przez łzy pytał Zachar.
— Czem? Ty pomyśl tylko, co to znaczy: jak „inni?“
Zamilkł i patrzył na Zachara.
— Powiedzieć ci, co to znaczy?
Zachar poruszył się jak niedźwiedź w barłogu i westchnął głośno.
— „Inni“ — o których myślałeś — to hołysze bezdomni, to ludzie prości, niewykształceni, którzy mieszkają w brudzie, ubóstwie, na poddaszach. Sypiają na wojłoku, byle gdzie, na dworze. Co takiemu stać się może? Nic... Żre tylko kartofle i śledzie. Nędza pędzi go z kąta w kąt — toteż się włóczy przez cały dzień. Taki może łatwo przeprowadzić się na inne mieszkanie. Lagajew, naprzykład, weźmie swoją linję pod pachę, dwie koszule zawinie w chustkę do nosa i idzie sobie... „A dokąd idziesz?“ — ktoś spyta. „Przeprowadzam się“ — odpowie. Otóż tacy to są „inni“. A według ciebie ja także jestem „inny“ — co?
Zachar spojrzał na pana, przestąpił z nogi na nogę i myślał.
— Co to jest „inny?“ — mówił dalej Obłomow. — „Inny“ jest to taki człowiek, który sam sobie buty czyści, sam się ubiera, chociaż czasem i na pana wygląda, ale łże — on nie wie nawet, co to jest usługa. Posłać po coś — niema kogo, sam pędzi, w piecu sam sobie pali, a czasem i kurze omiata...
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.