zumienia mowy Obłomowa, ale usta jego nadęły się od wewnętrznego wstrząśnienia. Patetyczna mowa grzmiała, jak ciężka chmura nad jego głową. On milczał.
— Zachar! — powtórzył Ilja Iljicz.
— Czego pan sobie życzy? — ledwie dosłyszalnym głosem spytał Zachar.
— Podaj mi jeszcze kwasu.
Zachar przyniósł kwasu, a gdy Ilja Iljicz napił się i oddał mu szklankę, Zachar zręcznie nawrócił do siebie.
— Nie, nie, poczekaj! — przemówił Obłomow — powiedz mi, jak mogłeś tak strasznie obrazić swego pana, którego dzieckiem nosiłeś na ręku, któremu życie całe służysz i który cię obsypuje dobrodziejstwami?
Zachar nie wytrzymał. Słowo „dobrodziejstwo“ dotknęło go. Począł mrugać oczyma coraz częściej. Im mniej rozumiał, co mówił Ilja Iljicz, tem stawał się smutniejszym.
— Winien jestem, Ilja Iljicz — począł swoim skrzypiącym głosem. Z głupoty to zrobiłem, prawdziwie z głupoty...
Nie rozumiejąc zupełnie, co mianowicie złego zrobił, nie mógł znaleźć odpowiedniego zakończenia na usprawiedliwienie się.
— A ja — mówił dalej Obłomow głosem człowieka obrażonego i nie ocenionego według swojej godności — troskam się w dzień i w nocy, pracuję, nieraz głowa się pali, serce zamiera, po nocy nie sypiam, myślę tylko o tem, ażeby lepiej było... komu? Wszystko wam, chłopom, a zatem i o tobie. Ty myślisz zapewne nieraz, widząc, że się kołdrą nakryję z głową, że ja leżę, jak pień i śpię.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.