O, nie, ja nie śpię, ale myślę ciągle nad tem, ażeby chłopom w niczem nie stała się krzywda, ażeby nikomu nie zazdrościli, nie narzekali na mnie przed Bogiem na strasznym sądzie, ale modlili się za moją duszę i dobrze wspominali. Niewdzięczni — z gorzkim uśmiechem zakończył Obłomow.
Zachar wzruszony był zupełnie ostatniemi żałosnemi słowy Ilji Iljicza. Począł potrosze popłakiwać. Szypienie i chrypienie jego zlały się tym razem w jeden nieokreślony odgłos, podobny chyba tylko do chińskiego gonga lub indyjskiego tam-tamu.
— Ojczulku, Ilja Iljicz, przestańcie! — błagał. — Dosyć tego. Bóg wie, jakie rzeczy pan opowiada. O, matko święta, Bogarodzico! Jakież to nieszczęście nagle i nieoczekiwanie spadło na mnie...
— A ty — mówił dalej, nie słuchając go Obłomow — tybyś się powinien był wstydzić wymawiać takie słowa! Oto jaką żmiję wygrzałem na swojej piersi!
— Żmiję! — krzyknął Zachar, klasnąwszy w ręce i uderzył w płacz tak żałosny, jak gdyby kilkadziesiąt żuków wleciało do pokoju z bzykaniem. — Kiedyż to ja o żmiji mówiłem — jęczał Zachar śród płaczu. — Ja jej, wstrętnej, nawet we śnie nigdy nie oglądam!
Obydwaj przestali nareszcie rozumieć jeden drugiego, a wkońcu każdy z nich samego siebie.
— Jakże to, język ci się przewrócił? — ciągnął Ilja Iljicz. — W planie moim naznaczyłem ci osobny dom, stałą ordynarję z ziarna, naznaczyłem pensję! Byłbyś rządcą i marszałkiem dworu, i adwokatem moich spraw. Mużyki kłanialiby ci się do pasa, przemawiając: Zachar Trofimowicz, Zachar Trofimowicz! A tyś jeszcze niezadowolony,
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.