Była to chwila, jedna z jasnych w życiu Obłomowa, gdy badał siebie.
Lęk go ogarnął, gdy nagle w jego duszy jasno i żywo zarysowała się świadomość losu człowieka, kiedy w jego umyśle stanęło porównanie między przeznaczeniem człowieka a jego własnem życiem, a w głowie budziły się jedna za drugą, bez ładu, trwożliwie różne sprawy życiowe, jak ptaki drzemiące na ruinach budzone jasnym promieniem słońca.
Smutnie i boleśnie odczuł swoją niedojrzałość obywatelską, powstrzymanie rozwoju sił moralnych, ociężałość, przeszkadzającą mu we wszystkiem. I zawiść go męczyła, że inni żyć mogą szeroko, pełnem życiem, a jemu jak gdyby ciężki kamień leżał na wąskiej i złej ścieżce życia.
W nieśmiałej jego duszy poczęło się budzić męczące samopoczucie, że niektóre strony jego charakteru nie ujawniły się zupełnie, inne ledwie się zarysowały, ale żadna nie rozwinęła się w pełni.
A tymczasem przeczuwał chorobliwie, że przechowuje w sobie, jak w grobie, jakieś piękne, jaśniejsze pierwiastki, może dotychczas już zamarłe zupełnie, a może tylko spoczywające jak złoto we wnętrznościach ziemi i że dawno należałoby już wydobyć je i puścić w obieg, jako monetę. Ale skarb ten ciężko i głęboko przyciśnięty różnem, Bóg wie skąd, naniesionem śmieciem. Zdawało mu się, że ktoś ukradł i zakopał we własnej jego duszy ten skarb, złożony mu w darze przez świat i życie. Coś mu przeszkadzało rzucić się na arenę życia i pędzić jak okręt pełnemi żaglami rozumu i woli. Jakiś wróg ukryty położył swoją ciężką rękę na samym początku jego drogi życia i odrzucił go daleko z prostej ścieżki przeznaczenia.
Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.